poniedziałek, 25 marca 2013

Pół żartem, pół serio









Film Billy’ego Wildera jest nie tylko doskonałą propozycją kinową dla wszystkich, którzy jeszcze nie mieli przyjemności go zobaczyć, lecz, co chyba cenniejsze, obrazem błyskotliwie demonstrującym czym powinna być inteligentna komedia filmowa.




Punktem wyjścia dla fabuły „Pół żartem, pół serio” jest przekonanie o tym, że artystom, a już szczególnie muzykom nigdy nie było łatwo. Po tym jak saksofonista Joe (Tony Curtis) i kontrabasista Jerry (Jack Lemmon) stają się świadkami brutalnej strzelaniny mafijnej zostają zmuszeni do ucieczki. 







W walce o życie dwójka nieszczęśników, którzy zupełnie niezasłużenie stali się (wciąż) żywym celem mafii, ucieka się do podstępu. Przebranym za kobiety muzykom udaje się wcielić w szeregi damskiej orkiestry. Lecz nawet trudny los wygnańca  może okazać się czasem łaskawy. W przedziale sypialnym pociągu, którym orkiestra udaje się na tourneé, przyjaciele poznają urokliwą Sugar (Marilyn Monroe).
Od tego momentu uciekinierom będzie coraz trudniej utrzymać swój wstydliwy sekret w tajemnicy.


Przyglądając się recenzjom, które pojawiły się w rodzimej prasie filmowej tuż po premierze na początku lat 60. o „Pół żartem, pół serio” czytamy m. in. droga przez mękę czy  śmieszne lecz beznamiętne. Słowa polskich krytyków nie okazały się na szczęście profetyczne. To, co nad Wisłą przyjęto z dozą nieukrywanej niechęci, za granicą wzbudziło zasłużony aplauz, przynosząc twórcom duże uznanie, zarówno wśród członków Akademii jak i widzów na całym świecie. Po latach, „Pół żartem, pół serio” triumfalnie powraca na rodzime ekrany dając szansę na niezwykłe spotkanie z błyskotliwą komedią oraz na weryfikację negatywnych opinii krytyków sprzed lat.






  Możliwość obejrzenia filmu na dużym ekranie, zamiast na kiepskiej, przegrywanej z VHSu kopii faktycznie stanowi nie lada pokusę dla każdego kinomana. "Pół żartem, pół serio" odkrywane po latach przypomina dawno zapomniane sceny i ujawnia wcześniej niedostrzegalne niuanse. W 1959 roku komedia Wildera w wielkim stylu rozpoczęła w kinie walkę płci, w której przeciwko wyemancypowanym kobietom stanęli mężczyźni upatrujący swej broni w kobiecym kamuflażu. Choć reżyser próbę tych sił ubiera w lekkostrawną, farsową formę, to pozornie nieskomplikowana treść „Pół żartem, pół serio” kusi wielością możliwych interpretacji.






Mimo upływu czasu film ogląda się doskonale, i nawet jeśli humor wydaje się nieco anachroniczny, to przydaje to filmowi jedynie eleganckiego wyrafinowania.






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz