Przyjaźń to podobno najpiękniejsze uczucie na świecie. Lepsze od sympatii, mocniejsze od nienawiści, trwalsze od miłości. Nic więc dziwnego, że dostarcza świetnego materiału na filmy i twórcy czerpią z niej wyjątkowo ochoczo. Mieliśmy już obrazy o przyjaźni męsko-męskiej ("Skazani na Shawshank"), przyjaźni kobiecej ("Thelma i Louise"), przyjaźni damsko-męskiej, która ponoć nie jest możliwa ("Once"), a nawet przyjaźni człowieka z ukochanym zwierzęciem ("Czas wojny"). Jednak zdecydowanie najbardziej poruszająca i najbardziej atrakcyjna dla filmowców jest przyjaźń, która nie miała prawa się spełnić. Przeniesienie na ekran historii o uczuciu, które połączyło osoby kompletnie od siebie różne, niemal zawsze spotykało się z mniej lub bardziej przychylnym spojrzeniem krytyki i widzów. Wymienić wystarczy chociażby "Doskonały świat" czy znakomity "Zapach kobiety". Film Martina Bresta nie jest wspominany przeze mnie przypadkowo, bo na podobnym schemacie, na którym został zbudowany, oparty jest przedmiot tej recenzji - bijący rekordy popularności i wzbudzający zachwyt na kinowych salach, francuski film "Nietykalni".
Oparta na prawdziwych wydarzeniach historia znajomości bogatego, sparaliżowanego jegomościa z wyższych sfer oraz młodego ciemnoskórego chłopaka z paryskich bloków. Nie łączy ich nic, ale to przecież wspaniały początek przyjaźni, bo jeden ma dokładnie to, czego drugiemu brakuje. Obaj wspaniale się uzupełniają, dzięki sobie nawzajem uczą się patrzeć na życie z innej perspektywy. Philippe odzyska radość i sens życia, dowiadując się, że świat widziany wózka inwalidzkiego również może wyglądać pięknie. Driss zasmakuje dostatniego życia, dokształci się kulturalnie, odbierze cenną lekcję dorastania i z poczciwego złodziejaszka zamieni się w rozsądnego mężczyznę. Wspaniała lekcja życia pozbawiona manieryzmu, kiczu i patosu. Prosta, bezpretensjonalna i ciepła opowieść z serii tych, po których od razu się człowiekowi robi lepiej. A uśmiech nie chce zleźć z twarzy przez długie godziny.
Tak wspaniale różna od wielu dzisiejszych komedii, które zdecydowanym krokiem zmierzały w stronę kloacznego humoru i niewybrednych dowcipasów (vide "Kac Vegas"). Fakt, że komedia stworzona została po to, by rozśmieszać i czepianie się o styl, w jakim to robi, to zwykłe czepialstwo, ale "Nietykalni" pokazują, że można rozbawić w sposób wyszukany, inteligentny i naprawdę prosty. Bez uciekania się do pokazywania golizny czy wyrzucania potoków przekleństw. A dodatkowo nieść za sobą celne przesłanie, ale tak, żeby nie wciskać go widzowi na siłę. Tak, żebyśmy sami się domyślili, pomiędzy kolejnymi wybuchami śmiechu, jaki jest morał całej opowieści. A wybuchów śmiechu możecie spodziewać się bardzo wiele, bo wzajemne przenikanie się dwóch różnych kultur i osobowości to ciągle jest świetny temat na zabawne gagi i dialogi. Szczególnie kiedy osobowości są osadzone w autentycznych i szczerych bohaterach. Nie tylko tych głównych, bo kapitalną robotę odgrywają wszyscy, którzy na ekranie się pojawiają.
Nie mam żadnych wątpliwości, że "Nietykalni" to najlepsza komedia wielu ostatnich lat. "Bawi ucząc, uczy bawiąc"- ten wyświechtany slogan, wytarty niemiłosiernie przez hollywoodzkich reżyserów, pod ręką francuskich twórców zyskał nowy blask. Przynieśli nam bajkową opowieść, która trafi do każdego widza, powodując prawdziwe wzruszenie i niewymuszony śmiech. A co ważniejsze, nie ucierpi na tym nasze poczucie humoru, wolne od kaca amerykańskich sztampowych produkcji. Śmiało można więc zacytować Woody'ego Allena, który jeden ze swoich filmów zakończył słowami: "dobrze, że są Francuzi!". I dobrze, że są "Nietykalni".
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz