poniedziałek, 25 marca 2013

Królestwo niebieskie






Na wstępie chciałbym wyrazić swój głęboki żal, iż film ten przeszedł bez większego echa. Trudno to pojąć, zważywszy iż wyszedł „spod pióra” twórców głośnego „Gladiatora”, który w pełni zasługuje na miano arcydzieła. „Królestwo niebieskie” stoi na równym z nim poziomie artystycznym, ale „de gustibus non est disputandum”.
Perfekcyjne zdjęcia, ciekawa fabuła, świetna scenografia, kostiumy, doskonały montaż i efekty... – mógłbym wyliczać wszystkich wymienionych w napisach końcowych twórców. Uważam, że film ten jest pod względem wizualnym kolejnym majstersztykiem Ridleya Scotta. Doskonałe sceny walk (w tym chyba najlepsza jaką widziałem scena oblężenia), łopot flag na tle pustynnego krajobrazu, manewry konnicy – wszystko dopracowane do najmniejszego szczegółu – to obowiązkowo trzeba zobaczyć. Zachwycam się za każdym razem i wcale nie wstydzę się swojego entuzjazmu.



Rozczarowuje trochę gra głównego bohatera, ale już wyjaśniam dlaczego. Otóż Orlando Bloom zagrał TYLKO dobrze i nie do końca chyba sprostał postawionym mu zadaniom. Za to popisali się drugoplanowi aktorzy: Jeremy Irons (Tiberias) i Liam Neeson (Godfrey), ale ich nazwiska mówią same za siebie. Szczególną uwagę swą grą zwraca Morton Csokas (Guy de Lusignan), który jako zblazowany, żądny władzy templariusz jest po prostu rewelacyjny. Koniecznie muszę też wspomnieć o Edwardzie Nortonie, który z niewielkiej, choć trudnej roli króla w złotej masce, stworzył niezapomnianą kreację, chyba jedną z najlepszych w swojej karierze.
Film mierzy się z mitami o krucjatach, ukazując inną, mniej popularną w zachodnim świecie wersję historii. Przedstawieni tu zakonnicy już dawno zapomnieli o swoich ideach. Z „bożych bojowników” stali się zwykłymi awanturnikami, których wielu przybywa do Ziemi Świętej bynajmniej nie z powodów religijnych. Przyciąga ich tu pragnienie zdobycia władzy, zaszczytów i bogactw. Doprowadza to do konfrontacji z w innym światem – muzułmanami, wyznającymi inne wartości, ale którzy także mają o co walczyć.



„Królestwo niebieskie” w zamian za to daje nam bohatera, jakiego dawno już nie widzieliśmy. Nie przypomina nam on żadnej z postaci ze srebrnego ekranu ostatnich lat – jak choćby niemoralnego, acz wielce popularnego Bonda, będącego idolem wielu. Nasz Balian jest skromnym, pokornym człowiekiem. Kimś, kto był wzorem średniowiecznych wojowników, prawdziwym rycerzem bez skazy. Scott prezentuje nam postać zdecydowanie pozytywną, umiejąca walczyć o swoje zasady, będącą do końca im wiernym. Jego całe postępowanie, podejmowane wybory powinny być dla nas wzorem, mimo iż czasami przeczą naszej logice i jakże różnią się od tego, do czego przyzwyczaiło nas Hollywood. Warto zastanowić się, czy taki bohater wciąż może inspirować, czy prezentowane przez niego wartości są nadal aktualne? Czy też może Balian to ostatni już rycerz?



Mam cichą nadzieję, że zobaczymy jeszcze innych, godnych naśladowania bohaterów, wyprodukowanych przez Hollywood. Zauważyłem, że powoli pojawia się nowa tendencja w tym kierunku, może więc moja nadzieja nie okaże się płonna...
Polecam gorąco ten film. Gwarantuję dobrą rozrywkę i chwile spokojnej refleksji. Wierzę, że kinomani docenią ten perfekcyjny obraz.









Brak komentarzy:

Prześlij komentarz